26710 Sherwood Ln is a 1,332 square foot house on a 7,013 square foot lot with 3 bedrooms and 2 bathrooms. This home is currently off market - it last sold on February 26, 2009 for $40,000. Based on Redfin's Bonita Springs data, we estimate the home's value is $457,959. She was the born the year 1998 into a Sikh-Punjabi family at their hometown in Caerleon, Newport, Wales, United Kingdom. Sandhu is a British with NRI Punjabi related. Some of the information about her family is not recognized or not known as of now. At her young age of 11, she started to work as a child artist in different TV serials. View detailed information about property 26350 Sherwood Ln W, Bonita Springs, FL 34135 including listing details, property photos, school and neighborhood data, and much more. Banita Sandhu is a British actress. She was born and raised in Caerleon, South Wales and is of Punjabi descent. Banita began acting as a child in local stage and film productions when she signed 26630 Sherwood Ln, Bonita Springs FL, is a Single Family home that contains 1393 sq ft and was built in 2002.It contains 4 bedrooms and 2 bathrooms.This home last sold for $207,500 in April 2021. The Zestimate for this Single Family is $417,400, which has increased by $41,233 in the last 30 days.The Rent Zestimate for this Single Family is $2,857/mo, which has increased by $43/mo in the last Vay Tiền Trả Góp Theo Tháng Chỉ Cần Cmnd. Umarł Robin Hood, niech żyje Match! czytano 5654 razy, ostatnio w niedzielę, 24 lipca 2022 o 02:26Dawno, dawno temu Telewizja Polska, jeszcze wtedy nie wyemitowała serial o przygodach Robin Hooda, banity i awanturnika o złotym sercu. Robin należał do gatunku, który obecnie stopniowo wymiera: był dobrym człowiekiem. Wszystko, co miał, rozdawał biednym. Płynąca prosto z serca działalność charytatywna sir Robina nie miała poparcia u bogatych członków ówczesnego społeczeństwa. Po prawdzie, nie dziwi to raczej, bowiem datki dla biednych Robin zdobywał w wielce dyskusyjny terenem działań sir Hooda i jego radosnej kompanii był las o wdzięcznej nazwie Sherwood. Dzielny banita witał podróżników, ukazując się znienacka na środku leśnego traktu i grzecznie prosząc o wsparcie. Trzeba wam wiedzieć, że w tamtych czasach raczej nie było chętnych gotowych pozbyć się majątku i oddać go biednym. Robin skutecznie zabezpieczał się na taką okazję. W pobliskich krzakach na umówiony sygnał czekała wesoła kompania, mierząca z łuków do podróżnych, gotowa w każdej chwili wyjąć żelastwo i wyperswadować odmowę opornym. W taki oto sposób Zakapturzony Robin zdobywał fundusze na swoją działalność charytatywną, niejako przy okazji eliminując nadmiar bogaczy w okolicy. Oczywiście jedynie tych opornych i do bitki do tego, że ówcześni prominenci (czytaj: szlachta, kupcy), bali się opuszczać miasta-twierdze. Jednym z takich miast było Notingham, w którym urzędował Szeryf i jego niewydarzony pomocnik - sir Guy of Gizbern. Jako przedstawiciele prawa, wspomniani panowie nie mogli tolerować wybryków Robina i jego towarzyszy nawet wtedy, gdyby popierali jego działalność. Żeby nie było niejasności: nie popierali. Tysiące zasadzek, setki obław i pościgów - bez rezultatu. Do czasu...Historię Robina przypominam wam nie bez kozery. I nie bez kozery kończę ją opowiadać w takim właśnie momencie. Dzieł opiewających losy Robina i jego kompanów jest całkiem sporo. Zarówno książkowych, jak i filmowych. Historia, którą przypomniałem wam wyżej, zwykle jest wspólna. Różnią się zaś... Właściwie to różnią się sporą ilością szczegółów, ale najbardziej spektakularna różnica dotyczy zakończenia. Są takie, które kończą się happy endem. Wiecie, Robin i Marion (wybranka jego serca) pobierają się, a następnie żyją długo i szczęśliwie (chociażby pełnometrażowy Robin Hood: Książę Złodziei z Kevinem Costnerem w roli głównej). Inne kończą się nieszczęśliwie...Wróćmy jednak jeszcze na chwilę do wspomnianego na początku serialu telewizyjnego. Serial zatytułowano po prostu Robin Hood (w oryginale Robin of Sherwood), autorem scenariusza był raczej w Polsce nieznany Richard Carpenter. Sposób, w jaki zarysowałem wam historię Robina daleki jest od tego, który przyjęli twórcy serialu. Mroczny i tajemniczy bohater (Michael Praed / Jason Connery - syn TEGO Connery'ego - w roli głównej). Idealnie dobrani aktorzy odtwarzający role banitów, Szeryfa i Gizberna. Rewelacyjne kostiumy. Świetna muzyka (Clannad). Przede wszystkim zaś: klimat. Las, deszcz, mgła, namacalna wręcz baśniowość miejsc, tajemniczy Hern, druidzi, legendy i mitologia celtycka... W taki sposób serial opowiadający dobrze znaną legendę staje się serialem kultowym. Zaryzykuję stwierdzenie, że należy zaliczyć go do kanonu dzieł fantastycznych, których nie można pominąć. I których nie da się Pacyński nie zapomniał o nim z pewnością. Nie zapomniał i poszedł dalej. Stworzył dzieło, które nie powielając dobrze znanego wątku, zachowuje specyficzny klimat serialu. Jest to, poza fabułą, największa zaleta jeszcze na moment do serialu. Wielbiciele pamiętają pewno, że składał się on z dwóch części. Za umowny koniec pierwszej przyjmiemy śmierć banity z ręki ludzi szeryfa. Była to scena mocno zapadająca w pamięć. Na samotnym wzgórzu, obleganym przez kuszników, Robinowi powoli kończą się strzały...Został sam, żołnierze u stóp wzgórza widzą jego wysoką sylwetkę na tle pochmurnego nieba. Widzą, jak chwyta ostatnią pozostałą strzałę, wbitą w ziemię u stóp. Spokojnie naciąga łuk, mierzy. Każdemu z żołnierzy wydaje się, że to właśnie w ostatniej chwili unosi łuk, wypuszcza strzałę prosto w niebo. Wysoko. Śledzi jej lot spokojnym zwolnione cięciwy kusz...Tutaj zaczyna się opowieść snuta przez Pacyńskiego, negująca zarazem istnienie drugiej, słabszej, części serialu. A trzeba wam wiedzieć, że bohaterem tej drugiej serialowej części jest nowy, blondwłosy Robin. Pacyński słusznie nie decyduje się na nowego Człowieka w Kapturze. U niego przywódcą ocalałych banitów zostaje osoba, którą chyba najmniej byśmy o to podejrzewali: Match. Tak, ten nieporadny, drugoplanowy chłopczyna, zawsze w cieniu innych, ślepo wpatrzony w Robina. Jego historia stanowi kanwę opowieści snutej przez nie jest po prostu naśladowcą Robina. Zakochany w Marion, śmierć Człowieka w Kapturze traktuje jako swoją życiową szansę. Przecież teraz już nic nie stoi na przeszkodzie, aby zdobyć kobietę, którą kocha. Przestają również liczyć się ideały Robina. Match zamienia oddział banitów w bezwzględnych gorillaz, leśnych partyzantów, mordujących bez potrzeby i bez pardonu. Jego towarzysze coraz bardziej odstają od poprzedniego wizerunku - Match rekrutuje członków oddziału z szeregów morderców, najemników i zupełnie przypadkowych nie psuć wam lektury, więcej szczegółów fabuły nie zdradzę. To, co wam opowiedziałem, to dopiero zalążek historii. Właściwie, nie jest to nawet jej początek. I tak naprawdę to nie Match jest jej bohaterem...Przyznać trzeba, że historia opowiadana przez Pacyńskiego jest wyśmienita. Poprowadzona po mistrzowsku, wciągająca i zaskakująca intryga nie pozwala oderwać się od książki choćby na sekundę. Na tylniej okładce napisano: Sherwood to barwna epicka interpretacja legendy o Robin Hoodzie i banitach z lasu Sherwood. Skłamano. Sherwood daleko wykracza poza interpretację legendy. Legendę o Robin Hoodzie autor wykorzystuje w ten sam sposób, w jaki samolot wykorzystuje pas startowy. Odbija się... i leci. Bez lotniska nie wystartuje, ale przecież to nie dzięki lotnisku może śmiesznie, gdzie powinno być śmiesznie, poważnie tam gdzie ma być poważnie. Pacyński włada językiem w mistrzowski sposób, bijąc swoje własne dokonania z "Września" co najmniej o głowę. Postaci wspólne dla serialu i Sherwood zostały wyśmienicie sportretowane. Przecież to dokładnie ten sam nieporadny Gizbern, ten sam cyniczny Szeryf, ten sam dobrze znany Nazir, bezbłędnie władający dwoma saraceńskimi mieczami. Właśnie ta cecha powieści, chyba jak żadna inna, najlepiej uzasadnia wybór Pacyńskiego, wzorującego się na serialu telewizyjnym. Moc i głębia postaci ekranowych była dalece bardziej urzekająca niż odpowiednik w literaturze. Rzadko się to zdarza, ale tak właśnie się stało. Autor Sherwood dokonał rzeczy wydawałoby się niemożliwej: doszlifował postaci znane z serialu do perfekcji. Te postacie po prostu żyją! Poza tym, czy ktoś, kto oglądał serial, wyobraża sobie, że Robin mógłby wyglądać inaczej? Czy wyobraża sobie legendę bez Nazira i jego dwóch saraceńskich mieczy?Czym bliżej końca, tym większy żal, że za chwilkę opuścimy baśniowy świat wykreowany przez autora. Na szczęście koniec Sherwood oznacza dopiero początek zabawy. Książka otwiera trylogię. Tom drugi - Maskarada - już ukazał się na półkach naszych ksiegarni. Trzeci - Wrota Światów - nadchodzi wielkimi niniejszą recenzję, moglibyście odnieść wrażenie, że aby przeczytać Sherwood konieczna jest znajomość serialu. Nic bardziej mylnego. Jeśli jednak go nie oglądaliście, ominie was spora przyjemność z odkrywania smaczków, które poukrywał Pacyński w swoim Dziele. Tak, Dziele przez duże D. Śmiało mogę napisać, że jest to jedna z lepszych książek fantasy, jakie miałem okazję czytać. Tomasz Pacyński należy do ścisłej czołówki współczesnych polskich pisarzy parających się fantastyką - i to po prostu Sherwood ma jakieś wady? Jedną, zasadniczą: pomimo swoich blisko sześciuset stron, kończy się zbyt szybko. Ech, wy i tak musicie sięgnąć po tę książkę. Ot, chociażby po to, aby przeczytać napisaną cudownym językiem powieść. Albo po to, aby zgubić się w przesiąkniętym magią lesie. Aby spotkać się z prawdziwych druidem, wziąć udział w polowaniu na smoka i zagrać w kości z prawdziwym ekspertem. A przy okazji dowiedzieć się między innymi, co bohaterowie Sherwood myślą o Wiedźminie...Słówko na temat wydania. Stosunkowo młode wydawnictwo Runa stanęło na wysokości zadania. Elegancko wydane tomiszcze, brak literówek, śliczna czcionka. Zapytacie: no i czym on się zachwyca? Przecież to powinna być norma. Powinna - ale nie jest. Zerknijcie chociażby na wczesne pozycje wydane przez Fabrykę Słów (masa błędów, łącznie z ortograficznymi, sztucznie zawyżana grubość książki za pomocą olbrzymiej czcionki) czy Solaris (mierna jakość druku, niektóre strony nieczytelne, brzydka czcionka). Runa zdecydowanie górą. Brawo! Tak sam koniec dobra rada: nie omijajcie tej książki. Jest warta swojej Dobre rady są za darmo, szlachetny panie - dodał giermek z słowa, pomyślał szeryf. I tyle samo są warte.■ Drobne poprawki w tekście, aktualizacja odnośników, nowa grafika. KategoriePublicystykaEdukacjaEkologia i przyrodaGospodarkaHistoriaKultura i sportLinki zewnętrzneMediaNauka i technikaOpowiadaniaParanaukaPolitykaPrawoPublikacje WMSeks i płećSpołeczeństwoŚwiat komputerówTurystyka i podróżeWarto przeczytaćWierzeniaZdrowieWiadomościWiadomości z krajuWiadomości ze świataWiadomości z wszechświataAudio i WideoAudycjeFilmy animowaneFilmy dokumentalneFilmy fabularneMuzykaOpinie i dyskusjeWszystkie wideoKomiksyInternationalRadio Wolne MediaJunior FilmPogodaO portaluO nasKontaktBanneryPrawa autorskiePublikuj!Poradnik dla autorówPublikuj po logowaniu!Publikuj anonimowoPomoc technicznaSubskrypcje RSSRegulaminRejestracjaZaloguj sięWesprzyj nas Nagłośnij jak odblokowaćnasz portal: AudycjeWideoRadioO nasJunior FilmKontaktPogoda Nagłośnij jak odblokowaćnasz portal: użytkownikówZaloguj sięRejestracjaPublikuj po logowaniuPublikuj bez logowaniaO nasRegulaminPoradnik dla autorówPrawa autorskieKontakt z WMBanneryStatystykaKomunikaty WMPomoc technicznaPortalWSZYSTKIE WPISYPublikacje WMWarto przeczytaćAudycjeEdukacjaEkologia i przyrodaEnglishGospodarkaHistoriaKomiksyKultura i sportLinki zewnętrzneMediaNauka i technikaOpowiadaniaParanaukaPolitykaPrawoPublicystykaSeks i płećSpołeczeństwoŚwiat komputerówTurystyka i podróżeWiadomości z krajuWiadomości ze świataWiadomości z wszechświataWierzeniaZdrowieWideoWSZYSTKIE FILMYFilmy animowaneFilmy dokumentalneFilmy fabularneMuzykaOpinie i dyskusjeRadioStrona główna radia z informacjami i wykazem 20 programów1 - Prawie wszystkie utwory2 - Darmowa muzyka dla firm3 - Audycje4 - Śpiewane po polsku5 - Bracia Słowianie6 - Południe Europy i Ameryka Łacińska7 - Śpiewane po francusku8 - Śpiewane po angielsku9 - Darmowa muzyka chillout dla firm10 - Rock i metal11 - Folk, szanty i okolice12 - Reggae i AfrykaX3 - Nasze największe przeboje14 - Relaks15 - Muzyka rozbudzająca16 - Ambient i chillout17 - Muzyka klasyczna18 - Techno, dance i trance19 - Ska20 - Blues i jazzONI NAS ZWALCZAJĄ! nas blokuje. Obejdź cenzurę - oraz Rząd cenzuruje nas łamiąc art. 54 Konstytucji RPi art. 10 Karty praw obywatela UE. Pomóż nam przetrwać darowizną i powiedz innym jak nas czytać. O kopiowaniu i prawach autorskich TUTAJ! Czy postać grana przez Rusella Crowe choć trochę przypomina Robin Hooda ze starych, angielskich ballad? Robin Hood – zawołany łucznik, ludowy bohater rabujący możnych i wspierający biedaków, łagodny rozbójnik, otoczony wesołą kompanią podobnych mu łotrzyków o złotych sercach – taki obraz najsłynniejszego angielskiego banity ukazują nam rozmaite dzieła kultury. Za ten pogodny konterfekt, powielany niemal bez zmian przez niezliczone książki i filmy, odpowiedzialny jest w głównej mierze Howard Pyle, amerykański XIX-wieczny pisarz, autor „Wesołych przygód Robin Hooda” (1883 r.). Ta przeznaczona dla młodzieży książka posiada niewątpliwe walory wychowawcze – Pyle stworzył dowcipną i lekką opowieść, pozbywając się wszystkich tych elementów legendy, które mogłyby postawić bohatera w mniej korzystnym świetle. Kiedy jednak przyjrzymy się bliżej średniowiecznym ludowym balladom (podstawowym źródle zarówno dla amerykańskiego autora, jak i licznych badaczy, usiłujących odkryć prawdziwą tożsamość banity z Sherwood), okaże się, że wizja Robin Hooda autorstwa Pyle’a ma z nimi niewiele wspólnego. Kłopot w tym, że w ogóle nie wiemy o nim nic pewnego. Czy istniał ktoś taki? Czy był to jeden człowiek, czy może na legendę Robin Hooda składają się opowieści o przygodach wielu różnych bohaterów (samo sformułowanie „Robin Hood” w średniowiecznej Anglii oznaczało wyjętego spod prawa banitę)? Wreszcie – jeśli przyjmiemy, że był postacią historyczną, to kiedy żył? Na żadne z tych pytań nie mamy ostatecznej i miejsceHistorycznych, mających wartość źródłową potwierdzeń istnienia Robin Hooda mamy niewiele. Po raz pierwszy w literaturze angielskiej wzmianka o nim pojawia się w satyrycznym poemacie Williama Langlanda „Widzenie o Piotrze oraczu”. W pochodzącej z przełomu XIV i XV wieku szkockiej kronice Andrzej z Wyntoun pod datą 1283 r. wspomina Robin Hooda i Małego Johna („Litil Johun and Robert Hude”). Nieco więcej ma o powiedzenia Walter Bower, autor Scotichronicon (Kroniki Szkockiej), napisanej w latach 40. XV wieku. Tam Robin Hood jest określony jako famosus siccarius (słynny zabójca, czy nawet „podrzynacz gardeł”), oburzając się przy okazji na „głupi lud”, który czci banitę w tragediach i komediach. Bower umieszcza passus o Robinie w opisie wydarzeń roku 1266, przedstawiając go jako stronnika Szymona de Montford, który w czasie wojny baronów przewodził opozycji przeciw Henrykowi III. Relacja Bowera pozwala łączyć legendarnego Robin Hooda z historyczną postacią Rogera Godberda, który po przegranej bitwie pod Evesham (1265 r.) i śmierci de Montforda miał ukrywać się przez kilka lat w lasach Sherwood, gromadząc wokół siebie liczną kompanię wyjętych spod prawa. Godberd został w końcu schwytany przez szeryfa Nottingham i po trzech latach spędzonych w więzieniu ułaskawiony przez króla. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że Roger Godberd nie jest jedynym kandydatem na tego prawdziwego, historycznego Robin balladach znajdziemy znacznie mniej jednoznaczne i trudniejsze od interpretacji wskazówki chronologiczne – tylko raz, w słynnej opowieści o królewskiej wizycie, wymienione jest imię panującego monarchy – Edward. Niestety, nie wiemy, o którego z czterech średniowiecznych władców tego imienia może chodzić. Jeśli przyjmiemy, że Robin Hood żył w XIII wieku, w grę wchodzić może tylko Edward I, panujący w latach 1272 – 1307. Nie ma też pewności co do miejsca, w którym miała rozgrywać się historia. Najbardziej rozpowszechniona wersja wskazuje lasy Sherwood, nieopodal Nottingham. Jednak starsze ballady wymieniają najczęściej Barnsdale w południowym Yorkshire, w pobliżu miasta Doncaster. Ludowy bohaterBallady opowiadające o przygodach łucznika i jego towarzyszy zaczęły powstawać już w XIII wieku, by w następnym stuleciu, metodą kompilacji starszych i dodawania nowych wątków, utrwalić obowiązujący kanon legendy (XIX-wieczny badacz angielskich ballad Francis Child sklasyfikował 38 pieśni poświęconych banicie). Opowieści o Robin Hoodzie zyskały dodatkową popularność po wybuchu krwawo stłumionej chłopskiej rewolty (1381 r.), a sam bohater stał się symbolem oporu warstw niższych przeciw możnym. Ten pierwszy, najstarszy Robin Hood nie ma nic wspólnego ze szlachtą – to wywodzący się z ludu yeoman (czyli człowiek wolny, posiadający własne źródło utrzymania, w hierarchii społecznej znajdujący się pomiędzy chłopem a rycerzem), wyjęty spod prawa rabuś i niestroniący od przemocy zabójca. Jeśli ktoś ma wątpliwości co o rzekomej łagodności bohatera, z pewnością rozwieje je lektura ballady „Robin i Guy z Gisborne”. „Robin Hood i Guy z Gisborn”Robin spotyka w lesie uzbrojonego człowieka w pancerzu z końskiej skóry. Podstępem dowiaduje się, że nieznajomy to słynny rozbójnik i morderca Guy z Gisborn, wynajęty przez szeryfa w celu zgładzenia Robin Hooda. Robin wygrywa pojedynek łuczniczy, po czym, ujawniając swoją tożsamość, toczy walkę na miecze. Potyka się o korzeń i pada na ziemię, modli się o obronę do Matki Boskiej – udaje mu się uniknąć ciosu – miecz wbija się w ziemię, a Robin zabija Gisborna. W tym czasie Mały John zostaje schwytany przez szeryfa, o czym Robin nie wie. Łucznik odcina głowę Gisborna, okalecza mu twarz i przebiera się w końską skórę. Spotyka szeryfa tuż przed tym, gdy ten ma wydać rozkaz egzekucji Małego Johna. Podając się za mordercę żąda nagrody – chce własnoręcznie zabić Małego Johna, na co szeryf wyrażą zgodę. Niespodziewanie przecina więzy przyjaciela i walcząc z nim ramię w ramię przepędza ludzi występujący obok jego imienia przymiotnik to „śmiały” – i rzeczywiście, Robin Hood rzadko kryje się w lasach, szukając zarobku nie tylko na przecinających puszczę gościńcach, ale równie często podejmuje ryzykowne wyprawy w rejony, w których prawo jest surowo egzekwowane. Słynny banita z równym mistrzostwem co łukiem posługiwał się podstępem, z łatwością wcielając się w różne role. W średniowieczu strój był najbardziej wyraźnym identyfikatorem pozycji społecznej, nic zatem dziwnego, że Robin Hood w przebraniu mnicha, żebraka czy uczciwego rzemieślnika mógł z powodzeniem wmieszać się w tłum w Nottingham, czy nawet stanąć oko w oko z poszukującym go szeryfem. Jego drużyna to zaledwie kilku podobnych mu zawadiaków – świetnych łuczników, siłaczy, szermierzy i mistrzów quarterstaff, czyli ludowej sztuki walki długą pałką. W żadnym razie nie jest to umundurowana w linkolńską zieleń, licząca stu ludzi kompania uzbrojonych w łuki partyzantów. Poza Małym Johnem należą do niej Will Scadlock (wedle różnych ballad tożsamy z Willem Szkarłatnym lub zupełnie inna osoba o tym samym imieniu), Much syn Młynarza, braciszek Tuck i minstrel o pięknym głosie Allan z Doliny. Co ciekawe, na tle swoich towarzyszy Robin Hood wcale nie jawi się jako niepokonany wojownik – według ballad znajomość z większością z nich rozpoczął od... zebrania solidnych batów. Tak zaczęła się nie tylko przyjaźń z Małym Johnem (w słynnej opowieści o pojedynku na pałki toczonym na kładce, z kretesem przegranym przez Robina), ale też siłaczem Willem (jako pałki Will użył wyrwanego z ziemi młodego dębczaka) czy młodym młynarczykiem, który solidnym kijem rozpędził całą bandę. „Robin Hood i Garncarz” Robin szuka przygód na gościńcu. Spotyka garncarza zmierzającego na targ do Nottingham. Proponuje mu pojedynek na pałki, który przegrywa, po czym kupuje od garncarza jego wóz, towar i ubranie i w przebraniu udaje się do miasta. Sprzedaje garnki za ułamek ich wartości, co zwraca uwagę żony szeryfa, która zaprasza go na obiad. Po posiłku fałszywy garncarz popisuje się przed szeryfem swoimi łuczniczymi umiejętnościami i obiecuje za odpowiednią nagrodę schwytać Robin Hooda. Razem z szeryfem udaje się do lasu, gdzie wzywa swoich ludzi. Na prośbę żony szeryfa postanawia uwolnić Robina rabowała możnych, bo jakiż sens miałoby napadanie na biedaków, ale poza jedną historią (o rycerzu Ryszardzie z Lea) nigdzie nie ma śladu, by „Wesoła kompania” dzieliła się swoją zdobyczą z potrzebującymi. W balladach nie znajdziemy również niemal żadnego śladu anty-normańskiego resentymentu (ten element pojawia się najsilniej w „Ivanhoe” Waltera Scotta, gdzie dzielni, uciskani Sasi są skonfrontowani z okrutnymi Normanami) – wydaje się zatem, że główną motywacją Robin Hooda był, po prostu, łatwy zarobek. Słynny i często podkreślany antyklerykalizm bohatera dotyczył głównie wyższego duchowieństwa i miał podłoże ekonomiczne. Robin z ludowych pieśni to, nawet jak na wysokie w tym względzie średniowieczne standardy, człowiek wyjątkowo religijny, szczególną czcią darzący Matkę Boską, o czym możemy się przekonać z tekstu ballady „Robin i mnich”. Tę cechę banity potwierdza w swej kronice Walter Bower. Wedle jego relacji w trakcie odprawianej w lesie mszy ludzie Robin Hooda dostali wiadomość, że nadchodzi szeryf wraz ze swoimi ludźmi. Mimo niebezpieczeństwa, Robin nie pozwolił przerwać nabożeństwa, i po zakończeniu obrządku, wraz z zaledwie kilkoma najwierniejszymi towarzyszami, z łatwością odparł atak. „Robin Hood i Mnich”Robin wraz z Małym Johnem udaje się do Nottingham, na mszę do kościoła pod wezwaniem Matki Boskiej. Po drodze dochodzi do zatargu między przyjaciółmi – Robin przegrywa pojedynek łuczniczy i odmawia wypłacenia wygranej, przyjaciele rozdzielają się. W kościele Robin zostaje rozpoznany przez mnicha, którego kiedyś obrabował na gościńcu. Schwytany przez ludzi szeryfa, zostaje wtrącony do więzienia, a mnich rusza do króla z listem, zawiadamiającym o pojmaniu banity. Po drodze zostaje jednak napadnięty i zabity przez Małego Johna, który przywłaszcza sobie habit i w przebraniu udaje się na królewski dwór. Tam dostaje list królewski, nakazujący odprowadzenie Robin Hooda przed królewski majestat. Z listem udaje się do Nottingham, żądając wydania więźnia, zabija strażnika i uwalnia przyjaciela. Robin proponuje mu objęcie dowództwa, lecz Mały John Robert z Locksley i pogańskie bóstwo Taki, mniej więcej - pełen ludzkich przywar i słabości - był człowiek zwany potem Robinem. Ballady o jego przygodach stały się fabularną podstawą dla ludowych przedstawień, granych we wsiach i miasteczkach w czasie majowych świąt. Z czasem rosnąca popularność tych „Robin Hood games” zwróciła uwagę twórców kultury wysokiej – stąd w XVI wieku uszlachcenie bohatera przez wprowadzenie elementów właściwych kulturze rycerskiej, przede wszystkim postaci Ryszarda Lwie Serce, wątku krucjatowego oraz postaci lady Marion, która w średniowiecznych pieśniach w ogóle się nie pojawia. Ostatecznej nobilitacji Robin Hooda dokonał współczesny Szekspirowi dramaturg Anthony Munday. W dwóch, opublikowanych w 1601 roku sztukach („Upadek Roberta, Earla Huntington” i „Śmierć Roberta, Earla Huntington”) Robin Hood, noszący nazwisko Robert Fitzooth jest przedstawiony jako szlachetnie urodzony banita, darzący gorącą miłością Matyldę (utożsamianą z lady Marion), córkę barona Fitzwaltera – postać historyczną, współtwórcę Wielkiej Karty Swobód i zaciekłego politycznego wroga Jana bez Ziemi. Sama lady Matylda jest również bohaterką – piękna szlachcianka miała zostać otruta na rozkaz złego króla nam dziś Robin Hood jest hybrydą, wykreowaną z elementów ludowej legendy i dużo późniejszego obrazu, zaadoptowanego na potrzeby elżbietańskiego teatru, później zaś romantycznych powieści. Korzystając z wielu różnych wersji, powieściopisarze i autorzy scenariuszy stworzyli zupełnie nowego bohatera – wrażliwego społecznie przywódcę pokrzywdzonych, czułego kochanka i rycerskiego stronnika króla Ryszarda. O Robinie powstało ponad kilkadziesiąt książek, ponad dziesięć musicali, niezliczone komiksy, a lista filmów i seriali o jego, rzekomych, przygodach liczy ponad sto Robina z ballad, Robina z książek jest też trzeci, pogański Robin Hood. W XIX zaproponowano zupełnie nowe odczytanie legendy, wedle której opowieści o słynnym banicie są przetworzonymi mitami o pogańskim bogu wegetacji. W tej wersji ballada o pojedynku z Guyem z Gisborn miałaby być mitologiczną opowieścią o ścieraniu się wiosny, uosabianej przez Robin Hooda, z będącym personifikacją zimy Gisbornem (pomysł ten z pewnością rozpoznają liczni miłośnicy telewizyjnego serialu „Robin of Sherwood”). Rzecz jasna i to, pełne niejasności, odczytanie Robina nie jest Hood zawsze krojony był na miarę czasów, w jakich przyszło mu występować, czego wyraźnym dowodem są jego ostatnie występy w kinie. Za Douglasa Fairbanksa był jak fircyk w zalotach, w brytyjskim serialu z lat 80. jednoczył się mistycznie z matką Ziemią, w „Księciu złodziei” skuto go wymogami politycznej poprawności. Wielka szkoda, że nikt nie odważył się jeszcze zinterpretować dziejów słynnego łucznika, odwołując się bezpośrednio do źródła legendy – ludowych, angielskich ballad, pokazujących nam jego ciekawsze, ludzkie oblicze. ŚLADAMI ROBIN HOODA Uatrakcyjniamy zajęcia wychowania fizycznego w naszej szkole. Dzięki temu na lekcji uczniowie mogą poczuć się jak słynny banita z lasu Sherwood. ! ! Opublikował: Piotr Błażejczyk Kultowy serial lat 80. trafia na DVD. Powroty do dzieciństwa mogą nieść wzruszenia, ale i rozczarowania, tym bardziej cieszy, że "Robin z Sherwood" wytrzymał próbę czasu i pozostaje jedną z najlepszych filmowych opowieści o Robin Hoodzie. Nie ma wiele przesady w stwierdzeniu, że ten film to legenda. Dzisiejsi trzydziestoparolatkowie do teraz wspominają emocje towarzyszące w drugiej połowie lat 80. niedzielnym seansom, kiedy to z niepokojem czekali, aż telewizor Rubin wreszcie się rozgrzeje, a z głośników popłynie nieśmiertelny motyw Clannad "Robin the hooded man". Trudno chyba o bardziej wyeksploatowaną przez kino postać niż banita z lasu Sherwood, a jednak producent Paul Knight i scenarzysta Richard Carpenter znaleźli klucz, by odmłodzić tego jakże zasłużonego dla popkultury bohatera. I to odmłodzić w sensie ścisłym. Założenie było następujące: cała obsada ma się składać z dwudziestokilkuletnich i szerzej nieznanych aktorów, zgodnie z założeniem Carpentera, że opowieść o rewolucjoniście - utopiście, kim de facto był Robin z Loxley, będzie wiarygodna tylko, jeżeli w role wcielą się młodzi. W założeniu miało to przyciągnąć przed telewizory równoletnią im widownię. Carpenter postanowił też ubarwić łotrzykowską opowieść elementami magii i mitologii (inna sprawa, że w wielu wypadkach wymyślonych przez samego scenarzystę). Tak więc Robin nie jest tu zwykłym wyjętym spod prawa banitą spędzającym sen z powiek chciwemu i cynicznemu szeryfowi z Notthingam (cudownie przerysowana rola Nickolasa Grace'a), ale synem leśnego boga Herne'a, powiernikiem magicznego miecza Albionu (kłaniają się legendy arturiańskie), zmuszonego do walki z "siłami światła i ciemności". Mamy tu więc: czarownice, tajne bractwa czcicieli szatana, mroczne zamczyska zamieszkane przez podejrzanych baronów itp. Sam Robin w kreacji Michaela Praeda przypomina bardziej melancholijną gwiazdę gotyckiego rocka niż czarującego łotra, jakiego znaliśmy z wielu poprzednich ekranizacji przygód banity. Robin pokonuje tu nawet śmierć, gdy bowiem po zakończeniu drugiej serii Praed zrezygnował z kontynuacji na rzecz udziału w serialu "Dynastia", zastąpił go Jason Connery (syn Seana, słynnego Bonda), a sposób, w jaki twórcy wytłumaczyli tę zmianę, przeszedł do annałów scenariuszowej ekwilibrystyki (szczegółów nie zdradzę w trosce o tych, którzy serial oglądać będą po raz pierwszy). "Robin z Sherwood" powstawał przez trzy lata (1983-1986), pokazano go z sukcesem w większości krajów na świecie i wszędzie stał się hitem. Mimo upływu ponad 20 lat serial w ogóle się nie zestarzał, a jego magia i pomysłowość wciąż działają, i to nie tylko na sentymentalnych ramoli. Po latach widać, że właśnie młodzieńcza dezynwoltura w podejściu do tematu, wykorzystanie klasycznych motywów i pożenienie ich popkulturową wrażliwością dały efekt, który może urzec kolejne pokolenia. Ciekawostką jest fakt, że w zasadzie żaden z grających w serialu aktorów nigdy nie uwolnił się od jego ciężaru. Praed i Connery ugrzęźli w drugoligowych telewizyjnych produkcjach, a jedyną postacią, która poradziła sobie z serialową "klątwą", jest Ray Winston. W materiałach dodatkowych, nagranych z okazji brytyjskiej edycji DVD w 2002 roku, to właśnie on stwierdza, że chętnie raz jeszcze powróciłby do Sherwood, by pokazać bohaterów po latach. Czy pomysł zostanie podchwycony? Za dwa lata minie 25 lat od zakończenia ostatniej serii, może więc banici powrócą? Warto trzymać za to kciuki. Najnowsze wydanie DVD (już drugie w ciągu ostatnich trzech lat) to dwa eleganckie rozkładane boksy po pięć płyt w każdym. "Czarny" zawiera pierwsze dwie serie (13 odcinków), "biały" serię trzecią (13 odcinków). W dodatkach znajdziemy m. in. kilkuczęściowy reportaż "Z planu Robina z Sherwood", gdzie współczesne wywiady z twórcami przeplatane są fragmentami making offu. Możemy dowiedzieć się między innymi jakiego zamieszania narobiła mitotwórcza inwencja Carpentera, oraz dlaczego wielkie gwiazdy brytyjskiego teatru i telewizji zabijały się by zagrać choć epizod w kultowym serialu. Poza tym na płytach znajdziemy fragmenty programów telewizji śniadaniowej z lat 80. oraz ówczesne "gorące" reportaże z planu, a także współczesne materiały przygotowane w związku z angielską edycją serialu na DVD w 2002 roku (m. in. wywiad z zespołem Clannad oraz odtwarzającym rolę saraceńskiego wojownika Nazira - Markiem Ryanem). Poza tym wydanie zawiera sceny usunięte w trakcie montażu, telewizyjne zajawki oraz fotogalerię z planu. Dodatkowo część odcinków możemy obejrzeć z autorskim komentarzem reżysera Roberta Younga i scenarzysty Richarda użytkowników uznało tę recenzję za pomocną (84 głosy).Mitologiczna walka dobra ze złem nabiera w tym serialu specyficznego znaczenia i możemy ją dokładnie obserwować na ekranach. więcejzdaniem społeczności pomocna w: 86%Temat Robin Hooda jest namiętnie eksploatowany przez X Muzę. Jednak jego 'kariera' rozpoczęła się w literaturze - w legendzie i w romancach średniowiecznych, które ... więcejzdaniem społeczności pomocna w: 96%

banita z lasu sherwood